Prawie ćwierć wieku przyszło nam czekać na powtórzenie sukcesu Władysława Stefanowicza z 1990 roku, kiedy to zawodnik MKŻ Mikołajki wywalczył tytuł bojerowego mistrza świata w szwedzkim Sandviken. Ten wspaniały sukces został powtórzony również na szwedzkim lodzie, nieopodal miejscowości Orebro, przez innego zawodnika MKŻ Tomasza Zakrzewskiego.
Do regat zgłosiła się rekordowa ilość 18 państw. Na starcie stanęło prawie 200 zawodników. Do ostatniego momentu nie wiadomo było gdzie rozegrają się mistrzostwa. Były duże problemy ze znalezieniem optymalnego akwenu z obiecująca prognoza pogody.Ostatecznie w czwartek 26 stycznia zapadła decyzja, że rywalizacja odbędzie się w Szwecji.
Subiektywna relacja Tomka Zakrzewskiego, czyli jego droga po "Złoty Dzbanek"
W sobotę i niedzielę mogliśmy potrenować w lekkim wietrze. Już wtedy wiadomo było, iż zalegający na lodzie centymetr przymarzniętego śniegu podniesie poprzeczkę rywalizacji. Większe opory ślizgu wymagają większych wiatrów, aby bojery mogły się poruszać. Do tego należy żeglować niesłychanie uważnie i starać się nie zgubić prędkości. Ponowne rozpędzenie bojera na takim lodzie to ogromna strata czasu i dystansu. Każdy dodatkowy zwrot lub nieprzewidziany manewr również kosztują cenne metry. A w walce o medale w ciągu zaledwie 10 sekund górny znak potrafi okrążyć ponad 20 bojerów! Przez pierwsze dwa dni regat panowała flauta i nie rozegrano żadnego biegu. Trzeciego dnia z trudem przeprowadzono wszystkie wyścigi kwalifikacyjne. Wtedy wiadomo było, że cale mistrzostwa rozegrają się w trzech wyścigach, z których każdy będzie na wagę medalu. Nie będzie odrzutki najsłabszego wyniku. To dodatkowo podnosi poziom adrenaliny. Wystarczy jedna pomyłka i sen o podium jest zakończony.

Wywalczenie upragnionego tytułu to efekt bardzo kompleksowych przygotowań. Trzy lata temu zacząłem sparingi z moim klubowym kolegą Robertem Graczykiem. Przed MŚ optymalizowaliśmy prędkości naszych ślizgów realizując bardzo intensywny program w zaledwie dwa dni. Posiadamy dwa identyczne zestawy, co znacząco ułatwia trymowanie bojerów. Od samego początku, w tych nietypowych warunkach, byłem nieznacznie szybszy od Roberta. Tyle, że słowo nieznacznie, w imprezie tej rangi, może oznaczać kilkanaście lub kilkadziesiąt ślizgów między nami. Robertowi zabrakło płóz na te warunki. Dzień przed finałami sprawdziłem ostatni komplet moich płóz - dojazdowych, czyli takich, których używa się do przejazdu z portu regat na pole startowe, żeby uniknąć ewentualnego uszkodzenia płóz wyścigowych. Ku mojemu zaskoczeniu stare dojazdówki radziły sobie najlepiej na zmrożonym śniegu i z dojazdowych awansowały na wyścigowe. Już po zachodzie słońca, kiedy zapanowała ciemność, podłączyliśmy maszynę do ostrzenia płóz, odpaliliśmy 500-watowy halogen i dokonaliśmy szczegółowych pomiarów mojej „tajnej broni”. Robert delikatnie zmodyfikował łuki na swoich płozach. Prognoza na kolejny dzień mówiła o znacznie silniejszym wietrze. Tego dnia do hotelu z lodu wróciliśmy prawie o 19.00. Następnego dnia, na kilkanaście minut przed finałowym biegiem, wyjechaliśmy z Robertem na ostatnią przymiarkę. Chcieliśmy upewnić się czy wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Podczas powrotu na pole wyczekiwania komisja rozciągnęła linę startową, której nie zdążyli jeszcze właściwie oznakować. Robert miał pecha i przejechał przez nią wszystkimi trzema płozami. Dla jasności dodam, że to lina stalowa. Zostało 10 minut do startu i Robert pozostał bez płóz. Zachował spokój i już po chwili papierem ściernym niwelował zadry na ostrzu. To była minimalizacja potencjalnych strat. Bez maszyny nie da się przywrócić pełnej sprawności płozie. Niestety wynik Roberta to potwierdził. Jak wspomniałem wcześniej – mała różnica w prędkości w mistrzostwach świata to duża strata na mecie. Wielka szkoda, ponieważ Robert miał dużo większy potencjał, co pokazał w ubiegłorocznych mistrzostwach Europy zdobywając brąz. Niestety czasami tak bywa. W każdym razie bez takiego sparingpartnera jak Robert nie osiągnąłbym tego sukcesu. Dziękuję mu za to serdecznie i liczę na dalszą, wytężoną, wspólną pracę. Wierzę, że przed nami jest jeszcze wiele regat i przyjemnych chwil.
W rywalizacji brali udział również inni zawodnicy mikołajskiego klubu. Łukasz, który do regat przygotowywał się z Karolem Jabłońskim, nie znalazł optymalnego ustawienia i ukończył mistrzostwa na 29 miejscu. Natomiast Robert Graczyk zajął 33 miejsce. Za to Jurek Henke wyszedł zwycięsko z wyścigów kwalifikacyjnych i rywalizował w grupie złotej zajmując ostatecznie 37 miejsce. To najlepszy wynik Jurka w MŚ.
Tekst&foto: Tomasz Zakrzewski
W rywalizacji brali udział również inni zawodnicy mikołajskiego klubu. Łukasz, który do regat przygotowywał się z Karolem Jabłońskim, nie znalazł optymalnego ustawienia i ukończył mistrzostwa na 29 miejscu. Natomiast Robert Graczyk zajął 33 miejsce. Za to Jurek Henke wyszedł zwycięsko z wyścigów kwalifikacyjnych i rywalizował w grupie złotej zajmując ostatecznie 37 miejsce. To najlepszy wynik Jurka w MŚ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz